poniedziałek, 21 października 2013

Baby Blues.


 

Mam koleżankę, bardzo dobrą. Czy przyjaciółkę, nie wiem. Z wiekiem coraz ciężej to ocenić i zadeklarować. W każdym razie, ta bardzo dobra koleżanka trzy tygodnie temu urodziła dziecko. Nie znam nikogo, kto by bardziej niż Ona na to zasługiwał i nigdy nie miałam wątpliwości, że będzie cudowną matką.
Zadałam jej wczoraj najbardziej wkurwiające pytanie Świata:
- Co słychać?
- Dziś rano poprosiłam o cyjanek do kawy.
A jeszcze tak niedawno nie miała pojęcia co to Baby Blues:)

Wróciły wspomnienia Gaba Bluesa.
Urodziła się przez cesarskie cięcie, miała oznaki wcześniactwa i pępowinę wokół szyi. I postanowiła udowodnić, że nie wszystkie noworodki mają odruch ssania. Pierwsze odstępstwo od idealnego planu i moich założeń.
Drugiego dnia po porodzie wpadła do sali pani Neonatolog. Bez "dzień dobry", bez "pocałuj mnie w dupę" oznajmiła:
- Dziecko ma wadę serca!
Mój marynujący się w hormonach mózg usłyszał: "Dziecko umrze" i zrobiłam to, co oczywiste - zaczęłam płakać. Pani doktor na to:
- A czego Pani beczy? Przecież nie powiedziałam, że dziecko umrze! No jak nie, głupia suko. Już dwa razy to powiedziałaś!
- Troszkę jej się zastawka nie domyka. Za kilka miesięcy samo powinno przejść. Nie mogła tak od razu?
 Od Pani "od laktacji" usłyszałam, że powinnam się modlić, i że jak Bóg da to będę karmić. I tak już płakałam, więc nie popłakałam się bardziej.

Wróciliśmy do domu. Ja, bez pokarmu, córka bez odruchu ssania. Po 36 godzinach od ostatniego karmienia zadzwoniłam do przychodni, po położną. Było późne popołudnie, ja nadal płakałam i ten mózg, w tych hormonach, spowodował, że rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- Dzień dobry. Urodziłam. Chcę zamówić wizytę położnej.
- Imię matki?
- Elżbieta.
- Imię dziecka?
- Moje??
- Nie, dziecka. Tego co się urodziło.
- Aaa, bo ja "imię matki" to swojej mamy podałam.
- A po co mi imię Pani mamy?
- Bo ja się jeszcze nie przyzwyczaiłam, że matka to ja.
- Nooo, ok. Czy coś się stało? Czemu Pani płacze?
- Bo...ja...taaaak....ciąąągleeee. I mała nie jeeee!!!
- Oooo, chciałam do Pani jutro przyjść ale postaram się jeszcze dzisiaj.
Czekaliśmy w oknie jak dzieci na Św. Mikołaja.

Kobieta pełna hormonów to fascynują zjawisko. Nic, tylko obserwować i podziwiać, najlepiej przez kraty albo grubą szybę. I, broń Boże, nie nawiązywać dialogu, ani nawet kontaktu wzrokowego.
Mój ślubny czasem się zapominał i pytał:
- Słońce, czemu znowu płaczesz?
- Jak to ZNOWU?? Ty już masz dosyć, tak? Teraz mnie zostawisz samą, z dzieckiem, tak? TAK?
- Nie, wcale nie...już sobie pójdę...
Buuuuu...
 Czasem chciał pocieszyć:
- No chodź, kochanie, przytul się i powiedz czemu buczysz?
- Z tego samego powodu co zwykle...
- Że nie możesz karmić, tak?
- Nie, że tak Ją kocham!!! Wiedziałam, wiedziałam, że masz do mnie o to żal!
- Nie, wcale nie....już sobie pójdę...

Kiedyś poszłam do Apteki. Stoję przy okienku i szukam karteczki z nazwą leku.
- Gdzieś to tu mam. To takie krople do uszu, chyba na M.
- Na M? - farmaceutka chciała pomóc.
- Chyba tak, po dwie krople do każdej dziurki mam wpuszczać.
- To chyba do nosa?
- No do nosa, a do czego?
- Mówiła Pani, że do ucha.
- Nie, do nosa mówiłam - dalej gmeram w torbie.
- Mówiła Pani do ucha.
- Ooo, mam. Proszę.
- Hmm, to są krople do oczu.
- A. Aaa. To w sumie ma sens...bo ja właśnie od okulisty wracam...

Jesu! Kobiety z mózgiem w zalewie są taakie głupie, pocieszne i niebezpieczne jednocześnie. Grunt, to o tym wiedzieć. Spojrzeć na siebie z boku i pozwolić sobie na taki stan. Bez spiny i dążenia do perfekcji od pierwszego dnia. Pojęłam to dopiero jak się urodziła Iga. Gabrysia to było złote dziecko, łatwe w obsłudze jak Tamagotchi. Iga była prawdziwym potworem! Niby byłam na to przygotowana, wiedziałam co się wydarzy a i tak musiałam wszystko razy 10 pomnożyć. I chyba mnie Iga Blues wcale nie dopadł. Chociaż nie, dopadł, ale szybko przeszedł. Chociaż nie, nie przeszedł. O kurwa, on nadal trwa!!!!
Bo te wszystkie mądrości i doświadczenie można sobie w dupę wsadzić:)
Każda mama musi sama!






2 komentarze:

  1. Na to nie ma jednej recepty...na to składa się wiele czynników...Po pierwszym porodzie małż widział syna tydzien..poźniej musiał wracac do pracy..do Irlandii..Sama już nie wiem czy to był baby blue czy husband blue? Masakra...
    Przy drugim sytuacja diametralnie inna..małż na miejscu, teściowa już nie w drugim pokoju, a na drugim osiedlu...i duże wsparcie koleżanek rodzących po mnie...bezcenne..

    OdpowiedzUsuń
  2. Też noszę się z tekstem o moim baby bluesie. Tylko jakoś zabrać się do niego nie mogę. Bo czasem mi się chce płakać, gdy sobie przypomnę jak wtedy płakałam. Choć niby powodów nie było. Bo Pierworodny zaplanowany i wyczekiwany, ciąża w porządku, poród bez komplikacji, mama pomagała, teściowa się nie wtrącała, mąż tak organizował pracę by być ile trzeba... a ja płakałam o to, że Młodemu się nie odbiło albo o to, że mojemu 18-dniowemu dziecku na pewno za mało zabaw edukacyjnych serwuję i przez to nie będzie tak inteligentny jak inne dzieci. Tak że tego... rozumiem Cię aż za dobrze :)
    A po czasie stwierdzam, że i tak miałam dużo szczęścia, bo niedawno spotkałam się z przypadkiem depresji poporodowej. Ponad 4 miesiące walki rodziny - przy pomocy psychologów, psychiatrów, leków. Na szczęście wyszli na prostą. To jest dopiero dramat, z którego nawet po czasie nie sposób się śmiać. A nie było to pierwsze dziecko tej kobiety lecz trzecie, do tego kochający mąż i niby wszystko ok. Nigdy nie wiadomo na którą z nas trafi. Ale wrogowi największemu bym nie życzyła.

    OdpowiedzUsuń