sobota, 16 listopada 2013

Borneo.




Dobra, dobra, już nie będę więcej smęcić.
Oberwało mi się za przedwczorajszy wpis. Zostałam zmusztrowana, zmotywowana, postawiona do pionu, a nawet mi grożono "wjazdem na chatę" i laniem.
A tak serio, na co dzień wcale nie pogrążam się w takich stanach, że tylko się pociąć albo zamknąć na oddziale. To był po prostu gorszy dzień i się wylało.
Oświadczam i obiecuję: walczę, doceniam co mam, nie poddaję się.
To tyle!
Zmieniam temat.

MACIE SWOJE MIEJSCE NA ZIEMI?

Ja mam. Od kilku lat jeździmy na BORNEO. Dobra, nie na Borneo, tylko na łąkę obok Bornego Sulinowa. Jest tam mała polana na cyplu, między jeziorem a rzeką. Pierwszy raz byłam tam w '98 na zaproszenie kolegi, którego jak głosi plotka rodzice tam "zmajstrowali". Kolega kontynuując rodzinne tradycje 12 lat później, w tym samym miejscu spłodził swojego syna. Na spółkę z moją najlepszą przyjaciółką. Od 2009 jeździmy tam w każde wakacje.
Uwielbiam to miejsce. To jak przyjeżdżamy pierwszego dnia i robi się straszny ruch. Rozstawianie namiotów, wykopywanie lodówek, koszenie trawy. A jak już wszystko jest gotowe, co zajmuje zwykle kilka dni, każdy robi to, co lubi. Mężczyźni budują pomosty, jeżdżą po drewno do lasu, łatają dziury w naszej A4 (ścieżka dojazdowa:)), w tym roku nawet zrobili kominek, taki murowany, z rusztem! Chodzą na polowania do odległej Biedronki. W tym czasie kobiety zajmują się dziećmi, obiadami, piorą w rzece gacie dzieci i myją naczynia. A wszystko to robią razem, gadając, gadając i jeszcze raz popijając piwko. Taki klasyczny, nieco stereotypowy podział ról, który tam wcale mnie nie denerwuje. Żyjemy jak komuna, jak plemię. Bez prądu, kanalizacji, bieżącej wody. Łowimy ryby, zbieramy grzyby i owoce leśne. Nikt tam się nie nudzi, zwłaszcza dzieci. A dzieci jest masa! W tym roku, przez pewien czas było ich więcej niż dorosłych. Robią co chcą i co lubią.

Mogą się huśtać.







 



 Mogą pływać.


 Chodzić "na konie".



















 Albo nic nie robić.















Spać chodzą wtedy, gdy same o to poproszą. Czasem nie zdążą poprosić.


Dzieją się tam różne fajne rzeczy. A to ktoś się zaręczy, a to w upragnioną ciążę zajdzie. Zawieramy nowe przyjaźnie.
Aranżowane przez rodziców.
 

Z własnej woli.


  Nie zawsze chciane.






























Niektórzy przyjaciele są nieco "inni".















I tak nam radośnie i beztrosko mija życie obozowe na Borneo. Raz na jakiś czas chłopcy urządzają konkurs. Celowo piszę "chłopcy", bo tak się wtedy zachowują. Że są pod wpływem to chyba nie trzeba dodawać. To konkurs na najwyższy ogień, oni tak twierdzą. Dla nas, bab, to zwykły pokaz, który ma większego Wacka. Odwieczna, zwierzęca rywalizacja samców.
















Pochwalę się, że to mój mąż ma ksywę PROMETEUSZ ;)

Jest jeszcze Nocny Stróż.















I nikt nie musi wiedzieć, że to najłagodniejsze i najgłupsze ciele jakie w życiu widziałam:)

Są tacy, co się za głowę łapali i pytali:
- Nie boicie się z dwuipółmiesięcznym dzieckiem pod namiot jechać???
Nie, ani trochę się nie baliśmy. Z resztą jak można było nie zabrać Idzi, skoro ta, wspaniałomyślnie, za własne becikowe wypasiony namiot starym kupiła? Namiot, po podłodze, jest tylko trochę mniejszy niż nasze pierwsze mieszkanie. Do komory mieszkalnej wchodzą dwa dwuosobowe materace, łóżeczko turystyczne, kilka walizek i jeszcze zostaje przejście. Po przedsionku, rok temu jeździłam wózkiem.






























A poza tym musieliśmy odzyskać Rekord, który został nam odebrany, przez wspomnianego wcześniej syna przyjaciół. W 2009 przywieźliśmy na obóz małą Gabrysię. Miała rok i dziesięć miesięcy, okazało się że jest najmłodszym dzieckiem jakie pamięta starszyzna obozowa. Została wpisana do księgi rekordów obozowych. W 2011 na obóz przyjechał Piotruś, wiek - 3 miesiące. O, nie!! To był nasz tytuł. Raz, dwa zrobiliśmy sobie Igę i w 2012 odebraliśmy to, co nam się należało!

A tak Idzia cieszyła się z pobicia rekordu:















Jak znam życie posypią się pytania czy nam się to nudzi, od pięciu lat w to samo miejsce jeździć? Że trzeba świat zwiedzać, poznawać nowe miejsca. A ja pytam: po co? Jak mogę być w moim własnym raju, kawałku nieba na Ziemi?

A dlaczego piszę o tym w połowie listopada?
Mój mąż dokonał pewnych obserwacji, o dziwo słusznych :) "Wakacje były tak udane, jak długo nie myślisz o następnych". Najlepszy sezon obozowy to lipiec 2010. Pamiętacie te upały? Ja w tym czasie popijałam zimne piwko mocząc tyłek w chłodnej rzece. O kolejnym wyjeździe zaczęliśmy myśleć i rozmawiać dopiero w styczniu 2011. Lato 2012, z Igą-niemowlakiem było męczące, o kolejnym myślałam już w sierpniu. Te wakacje były nieco lepsze, chociaż Idzia jest wstrętną, marudną, nieśpiącą pierdołą, o przyszłych wakacjach zaczęłam myśleć jakiś tydzień temu. Ech, jeszcze ze dwa lata i znów będzie luz:)

Byle do lipca!

Chętnie przyjmiemy pod nasze niebo wszystkich tych, którzy chcą spędzić wakacje życia.

O, tak ich przyjmiemy:

2 komentarze:

  1. Jakbym czytała o swoich wakacjach z dzieciństwa :) Nawet zdjęcia te same. Nawet pies podobny :) U nas w porywach dzieciaków było koło 20 (na 4-6 dorosłych) - rodzina, rodzina rodziny, znajomi, taka zbieranina "krewnych i znajomych Królika". Zamiast Borneo mieliśmy "Rancho w Dolinie". Jeden domek plus namioty, las, rzeka, kajaki, ogniska, brak prądu, mycie naczyń w rzece, do tego coroczny Mini Playback Show i turniej "Blondyni kontra bruneci" z absurdalnymi konkurencjami typu rzut sandałem do celu. Rodzice to nazywali rodzinnymi koloniami i nawet mieliśmy regulamin kolonii. Dla przykładu podam co m.in. zawierał. Np. punkt o prawach kolonisty: "Uczestnik kolonii ma swoje prawa: prawa ręka, prawa noga i prawdomówność". W obowiązkach były już wyszczególnione takie aspekty jak mycie naczyń czy bezwzględne posłuszeństwo kadrze kierowniczej ;-) Od regulaminu mogliśmy się odwoływać - na piśmie, a na rozpatrzenie naszego wniosku kadra miała 14 dni :-) Na świecie jest już 4 dzieci uczestników tamtych "kolonii", następne są w drodze. Już planujemy zorganizowanie im podobnych atrakcji za kilka lat :) Regulamin gdzieś w jakiejś szufladzie jeszcze mam - tylko teraz to MY będziemy robić za kadrę, sa sa sa sa sa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, fajne prawa uczestników:) Koniecznie wróćcie do tradycji!

    OdpowiedzUsuń