piątek, 27 grudnia 2013

Uważaj o co prosisz.

















Przed Świętami wypowiedziałam życzenie, żeby było wyjątkowo, inaczej niż zwykle, żeby nie kojarzyło się tylko z wielkim żarciem. No i się spełniło! Cała nasza czwórka dostała jelitówkę....Cudownie! Kilka dni o chlebie i gorzkiej herbacie. A co jest gorsze od sraczki i rzygania? Jak dzieci dochodzą do siebie szybciej niż rodzice. I jak im się święta pochrzanią i np. chcą się bawić w śmigus-dyngus w kabinie prysznicowej, albo w ujeżdżanie dzikich koni, za nic mając to, że rodzice umierają przy każdym gwałtownym ruchu.

Mikołaj dał dupy i nie przyniósł dwóch prezentów dla Gaby i Igi. Przez cholerną pocztę polską dziewczynki znalazły pod choinką list, pełen kitu i przeprosin za ten niewybaczalny błąd. Podobno Elfy się rozchorowały i nie zdążyły zrobić wszystkich maskotek. Według słów Mikołaja, jak tylko wyzdrowieją zrobią zaległe zabawki i wyślą je w pierwszej kolejności właśnie do nich. Byłam pewna, że będzie płacz i rozczarowanie, ale po raz kolejny moja słodka i dobra Gabrysia zaskoczyła nas wszystkich. Uznała, że Elfy z pewnością zachorowały na "zabawkową grypę" i trzeba im wysłać kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia i z dopiskiem, że się nie gniewa, bo przecież trzy dni leżała w szpitalu, więc wie jak to jest być chorym. Tak sobie myślę, że muszę zacząć odkładać pieniądze na terapię dla niej. Będą potrzebne gdy się dowie, że Mikołaj to ściema. Wczoraj np. odkryła, że tata nie umie czarować i że przedmioty nie znikają, a jedynie chowają się w rękawie. Wyciągając zapłakane dziecko zza kanapy usłyszałam, że jest wkurzona, bo myślała że tata jest wyjątkowy, a On tylko oszukiwał! Jej dziecięcy świat na chwilę legł w gruzach. Na szczęście, gość szwagra, odwrócił uwagę od katastrofy z brakiem prezentów i taty nie-czarodzieja. Gabi upatrzyła sobie w nim ofiarę, która nie ma pojęcia o kucykach i uważając to za niewybaczalny błąd zrobiła mu wykład o znaczkach i talentach każdego z bohaterów My Little Pony. Niby nic takiego, ale Roger na co dzień para się growlingiem, czy innym piekielnym rykiem. Jego mina przy słuchaniu o słodkich kucykach - bezcenna:)

Generalnie było miło i wesoło. Na narzekania babci, że to kolejne Święta bez śniegu Gabrysia oponowała, że ostatnio, po zjedzeniu święconych jajek lepiliśmy ze śniegu zająca, więc o co nam chodzi? Prababcia, nie mogła odróżnić makowca od sernika, ale upierała się że okulary nie są jej potrzebne, bo dopiero do osiemdziesiątki dobija i nie będzie się postarzać. Igę cieszyło wszystko, mnie dostęp do toalety.
Tak, to były miłe Święta.

2 komentarze:

  1. Toś mi przypomniała pamiętnego Sylwestra... Ostatni przed ciążą. Wyjazd w góry ze znajomymi. 8 na 9 osób z jelitówką. I powrót ponad 600 km do domu. Z tamtego wyjazdu zapamiętaliśmy jedno na całe życie (dodatkowo jeden z nas zapamiętał wszystkie miejsca na trasie, w których rzygał). Przy jelitówce obowiązuje jedna jedyna dieta cud: coca cola i słone paluszki. Drugiego dnia komuś się przypomniało, że jako dziecko przeżył to samo tylko gorzej, bo na koloniach, czyli na raz chorowała zacznie większa od naszej banda dzieciaków, i taką dietę zalecił im wezwany lekarz. Boszzzz... jak my się wtedy delektowaliśmy każdym paluszkiem i każdym łyczkiem coli (a coli nie znoszę)... Takie przeżycia zbliżają ludzi ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz mi to piszesz? Co ja bym dała za cole i paluszki! Cola-barszczyk, pokruszone paluszki-uszka w barszczu! Ja mam wyobraźnię, dałabym radę:)

    OdpowiedzUsuń