piątek, 22 listopada 2013
Jej Wysokść Pierdoła.
Zanim zacznę chcę powiedzieć, że nie jestem złą matką, całkiem dobrą nawet. Dzieci zawsze były moim marzeniem, nigdy nie żałowałam, że są. Kocham je nad życie i codziennie im to mówię. Proszę sobie darować komentarze, że jak ja mogę, że nie zasługuję, że powinni mnie zamknąć, a dzieci odebrać. A będzie niepoprawnie, bez lukru. I jeszcze chcę dodać, że wszelkie bluzgi, które się niżej pojawią kłębią się jedynie w mojej głowie, z ust wydostają się słowa wychowawczo poprawne, lub co najwyżej zdradzają lekkie poddenerwowanie.
Myśl przewodnia na dzisiaj brzmi tak: Gabryśka mnie wkurwia niemiłosiernie!!!
Ostrzegałam. Już dzwonicie po Opiekę Społeczną? Trudno, myśl rozwinę i sobie ulżę!
Sześciolatki są o-kro-pne! Może nie wszystkie, moja jest okropna i okropnie wkurwiająca. Z tą swoją ślamaznością i, o ile istnieje takie słowo - gamoniowatością. Wszytko robi godzinami: je, sprząta, ubiera się. Ze szkoły wychodzimy ostatnie. Pot mi cieknie po dupie, a Ona dopiero spodnie zakłada, bo wcześniej założyła buty, ale o spodniach zapomniała. Jak już zdejmie buty i założy spodnie, to but lewy na prawą i odwrotnie. Potem poogląda znaczki na szafkach, pogada z koleżanką, która też się ociąga, na koniec zapomni o czapce i plecaku. Aaaaa!!! A jak wracamy trzy razy jej mówię, że jak będzie szła tyłem, to w końcu się wywróci. I co? Leży i beczy. Aż mam ochotę jej poprawić, żeby równo puchło.
Beksa z niej nieprzeciętna. Uderzy się poduszką i już ryczy. Pocieszam, głaszczę, całuję, obiecuję, że zaraz przejdzie, a Ta wyje i wyje. Nożeszkurwamać! Czasem sobie myślę: walnę Cię zaraz to będziesz dopiero miała powód do płaczu! Albo:
- Mamo, ugryzłam się, boli!! Buuuu.
- Przykro mi kochanie, zaraz przejdzie.
- Ale mnie boooliii. Buuuu.
- Co ja na to poradzę? Zaraz przestanie, nie płacz już (tak cholernie głośno).
- Ale booooliiii. Buuuu.
I tak pierdylion razy dziennie.
I coś, co mnie do szału doprowadza najbardziej, może oprócz całodobowego gadania (nawet przez sen!). Przykłady pierwsze z brzegu, mam ich dziesiątki.
- Mama, pogramy w Kubusia? Planszówka, która mi już bokiem wychodzi.
- Dobrze, tylko dokończę robić zupę. Pokroję pietruszkę, dodam śmietanę i już do Ciebie idę.
Wchodzę do kuchni, kładę natkę na deskę.
- Mama, już?
- Jeszcze nie.
Dwa ciachnięcia nożem później:
- Już?
- Jeszcze nie!
- No to kiedy?
- Mówiłam, jak dodam pietruszkę i śmietanę (i twój język).
Pokrojoną pietruszkę wrzucam do zupy, mieszam.
- Ma-mo! Juuż??
- Nie, kurwa, jeszcze nie!!! Jak skończę to przyjdę!
- Ma-mo, co tak długo? Mamo. Mamo? Czemu walisz głową w ścianę?
- Inaczej przywalę Tobie, kochana córeczko!
- Aha, to gramy już?
- Mogę coś słodkiego?
- Nie, już nakładam obiad. Jak zjesz, dostaniesz.
- Ale mamo, proszę.
- Nie, po obiedzie.
- Ale mamo, proszę.
- Gaba! Po o-bie-dzie!
- Ale mamo, gryzka chociaż.
- Jeszcze słowo i nic nie dostaniesz!
- Ale mamo, proszę!!!!!!!
I przysięgam, w łeb sobie strzelę jeśli znów będę musiała popierdalać lalką Barbie po dywanie. Albo kucykiem, lub Petshopem! Mogę się bawić w szkołę, w "coś w pobliżu na literę...", w angielskie słówka, a najlepiej w "króla ciszy". Właściwie, to ja nawet w te kucyki już mogę byleby nie "w pieska", którego trzeba głaskać, kredkę do aportowania rzucać, uczyć sztuczek. Albo "w dzidzię", która gaworzy, że aż rzygać się chce, do której mam mówić: A gudzi-gudzi, jaka śliczna dzidzia! No, błagam!
O! I jeszcze nocki! To już rzadsze, ale się zdarza.
- Ma-mo, ma-mo.
- Jezu, co? Jest środek nocy.
- Gorąco mi. Odkryję się, dobrze?
Dżizaskurwajapierdolę! Opuszcza mnie sen o przystojnym australijskim surferze. Odpływa, i sen, i surfer.
No, pierdoła, maruda, mendząca płaczka!
A poza tym najcudowniejsze dziecko na Świecie. Serio. To bardzo mądra, grzeczna i przesympatyczna dziewczynka. Miss popularności, uśmiechu i dobrego serca.
Kiedyś, w wakacje, dałam jej wafelka (mówiłam, że super ze mnie mama:)). Gabi wychodzi z namiotu, po chwili wraca. Zobaczyła, że przy ognisku siedzi ze 12 osób, więc tego biednego wafelka maltretuje na 12 kawałków, żeby wszystkich poczęstować. Urocze, nie?
Albo to. Zaraz po przeprowadzce na nowe mieszkanie wychodzimy z klatki, a Gabi woła do sąsiada, rozpromieniona:
- Dzień dobry!
- Jezu, Gaba, nie odzywaj się do niego!
- Ale, mamo! Przecież mówiłaś, żeby ładnie się witać z nowymi sąsiadami!
- Z tym nie.
- Ale czemu, mamo?
Hmm, nie zauważyła, w swojej dziecięcej niewinności, że sąsiad nawalony jak autobus rzygał właśnie pod drzewem...
Ostatnio, najbardziej ją kocham taką:
A na taką nie umiem się gniewać:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska karta, kuzynko!
OdpowiedzUsuńŻółte papiery, niebieska karta, robi się kolorowo:)
UsuńCzytam o sobie samej i o przypadkach z moimi chłopakami. Martuś nie odjebało Ci, T-A-K-E-J-E-S-T-Ż-Y-C-I-E z gówniarzami do których miłość aż boli ;-) . Też kurwuję i pierdoluję, mózg mi się lasuje od powtarzania, dzień w dzień, godzina w godzinę litanię próśb, komend, ostrzeżeń... stokrotne odpowiedzi i nie nie wolno!!! Ahahahahahha... Poczeka, kiedy dorośnie Iga... x 2 to już nie to co x 1 . Trzymaj się. Kasia Sz.
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuńTu już nie ma nic do dodania
OdpowiedzUsuńPiąteczka.... :-P...choć mnie dziś nerwy puściły jak usypiałam córe na drzemkę. Wiadomo, na imprezkę miała być wyspana i słodka...a więc, wyszłam do dużego pokoju i puściłam ze trzy razy "kurwa, kurwa, kurwa, okno,okno, okno"...przegapiłam tylko obecność synusia, który cichutko grał na psp...O mało lampiona nie strzeliłam jak przy gościach pytał się sistrzyczki "Haniu, a jak mamusia dziś do Ciebie mówiła...?"... no, ale pary nie puścił..ufff...
OdpowiedzUsuńMuszę znależć jakiś inny "lapsus" językowy :))))