niedziela, 23 marca 2014
Tęsknię...
Tęsknie za blogiem i za Wami...
I coraz trudniej znów zacząć...
Trzymajcie za mnie kciuki.
Nie powiem jeszcze za co, ale jak się uda to wracam.
Będzie o czym pisać...;)
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Priorytety.
Chciałabym opisać jak Iga nażarła się moich tabletek na Miastenię i gnaliśmy do szpitala na płukanie żołądka.
Chciałabym też napisać o tym, że od 1. lutego Iga idzie do żłobka, bo dostałam zajebistą pracę, zapisałam się na kurs prawa jazdy i komputerowy.
Albo o tym, że jestem jak Hiob i mam skierowanie na Rezonans Magnetyczny mózgu, bo być może mam guza, ale nie mogę nic napisać.
Może za jakiś czas, jak nauczę się rozsądniej gospodarować czasem.
Wyjaśnienie:
Dawno temu, gdy miałam pięć lat, moja mama "dorabiała" robiąc abażury. Miała przy nich mnóstwo roboty i ciągle słyszałam, że mam nie przeszkadzać, zająć się sobą, dać jej jeszcze chwilę, że jest zajęta. Pamiętam jak strasznie smutno i źle mi wtedy było. Któregoś dnia nie wytrzymałam i wykrzyczałam jej, że nienawidzę tych lamp, że mama mnie nie kocha, bo nie ma dla mnie nawet chwilki czasu i ciągle każe bawić się samej.
Potem mama długo płakała.
Następnego dnia wszystkie abażury zniknęły i nigdy nie wróciły.
28 lat później.
Zamiast mojej mamy - ja.
Zamiast małej "mnie" - mała Gabrysia.
Zamiast abażurów - komputer.
Reszta wyglądała tak samo.
Dlatego nic nie piszę, nie czytam, nie komentuję.
Wynagradzam dzieciom, to co zawaliłam.
niedziela, 5 stycznia 2014
Parole, parole, parole....
....czyli Gaba otwiera usta.
Wiele Gabrysiowych tekstów przeszło już do historii.
Nie zapisuję niczego, licząc że zapamiętam. Kończy się tak, że siostra, mama albo koleżanka przypominają sobie coś, o czym ja zdążyłam zapomnieć. Postanowiłam to zapisywać, w zeszycie i tu, na blogu.
KLASYK NR 1:
Gabrysia lata po do domu na bosaka.
JA: Jejku! Gaba ale ty masz zimne rączki! Natychmiast idź założyć skarpety.
Poszła. Wróciła.
GABA: Ale, mamo? Mam założyć te skarpety na ręce????
KLASYK NR 2:
JA(kładąc Gabrysię spać): Gaba proszę, nie odkrywaj się w nocy, bo potem budzisz się zmarznięta.
GABA: Ale mamo, w nocy jest mi gorąco w stopy.
JA: To odkryj sobie tylko stopy.
GABA: No wiem, ale jak zaczynam się odkrywać, to stopy są na końcu!
KLASYK NR 3:
Gabi rozwiązuje zagadki dla dzieci. Ma połączyć dwa obrazki powiązane ze sobą, np. parasol i deszcz, szczoteczka i pasta do zębów. Niektóre obrazki są dla zmyłki.
JA: Gabka, a czemu połączyłaś KOTA i PUSZKĘ? (myślałam, że może o kocią karmę jej chodziło)
GABA: Bo ja znam taką bajkę, jest w niej Kot Puszek.
;))))))
Wiele Gabrysiowych tekstów przeszło już do historii.
Nie zapisuję niczego, licząc że zapamiętam. Kończy się tak, że siostra, mama albo koleżanka przypominają sobie coś, o czym ja zdążyłam zapomnieć. Postanowiłam to zapisywać, w zeszycie i tu, na blogu.
KLASYK NR 1:
Gabrysia lata po do domu na bosaka.
JA: Jejku! Gaba ale ty masz zimne rączki! Natychmiast idź założyć skarpety.
Poszła. Wróciła.
GABA: Ale, mamo? Mam założyć te skarpety na ręce????
KLASYK NR 2:
JA(kładąc Gabrysię spać): Gaba proszę, nie odkrywaj się w nocy, bo potem budzisz się zmarznięta.
GABA: Ale mamo, w nocy jest mi gorąco w stopy.
JA: To odkryj sobie tylko stopy.
GABA: No wiem, ale jak zaczynam się odkrywać, to stopy są na końcu!
KLASYK NR 3:
Gabi rozwiązuje zagadki dla dzieci. Ma połączyć dwa obrazki powiązane ze sobą, np. parasol i deszcz, szczoteczka i pasta do zębów. Niektóre obrazki są dla zmyłki.
JA: Gabka, a czemu połączyłaś KOTA i PUSZKĘ? (myślałam, że może o kocią karmę jej chodziło)
GABA: Bo ja znam taką bajkę, jest w niej Kot Puszek.
;))))))
piątek, 3 stycznia 2014
Naiwniak.
Jesu, jaka jestem naiwna! Po raz kolejny dałam się nabrać! Już obdzwoniłam rodzinę i znajomych, już imprezę zaczęłam szykować, a nawet cofnęłam postanowienie, że nigdy więcej alkoholu do ust nie wezmę. I co? DUPA!
A było tak:
Gabrysia wkurzyła się o chujwieco. Trzasnęła drzwiami i darła się, że się wyprowadza. Chciałam pomóc dziecku, wszak dobra mama ze mnie i kocham Ją nad życie. Zaproponowałam, że jej walizkę z pawlacza zdejmę i kanapki na drogę zrobię. Niewdzięczna gówniara nie doceniła moich szczerych chęci i tylko darła się głośniej i szybciej szafę opróżniała.
Po jakimś czasie zapał do rozpoczęcia życia na własnych rachunek ją opuścił. Rozkazałam sprzątnąć ubrania z podłogi licząc na to, że znów się wkurzy i może jednak zechce sobie pójść. Przebiegła bestia mnie wykiwała i zamieniła wyprowadzkę na zabarykadowanie się w pokoju i ogłoszenie strajku głodowego! Dżizas, co ja zrobię jak jej młodym życiem zaczną rządzić hormony?? Jakie są szanse na to, że do tej pory się wyprowadzi?
Następnym razem we własne szczęście uwierzę dopiero gdy Ją wymelduję i zmienię zamki.
czwartek, 2 stycznia 2014
Na kacu.
Ogłaszam 1. stycznia Dniem Kaca i Zaniedbanych Dzieci.
Jak starzy mają kaca zaniedbują dzieci.
A nic nie zapowiadało, że skończy się tak, że będę błagać o eutanazję. Jeszcze przed świętami Teściowa, oznajmiła, że bierze dziewczynki na Sylwestra. Wniosek był prosty - nie ma dzieci, musi być imprezka! Jak już jest po wszystkim nie wydaje się to dobrym pomysłem. Za rok idę do kina na maraton, przeczekam tą noc w ciemnościach sali :)
Zaczęło się niespodziewanie. Na chwilę wpadła siostra z życzeniami noworocznymi i....przemówiła ludzkim głosem. Tak mnie zaskoczyła, że odechciało mi się uprzykrzać jej życie.
Jak urodziłam Gabrysię mieszkaliśmy w malutkim pokoiku na poddaszu w domu na końcu świata. Dwa kilometry przez las do tramwaju, do mamy ponad godzina drogi, Mariusz wracał z pracy o 21, była jesień. Zostałam sama z malutkim dzieckiem, bez pomocy, bez obecności dorosłych. Ola na tym samym etapie życia ma męża pod ręką (po 15 w domu), mieszkają z przemiłymi, pomocnymi teściami, w dużym, pięknym domu. Mimo to, nie ogarniają, gubią się gdzie góra, gdzie dół. I właśnie wczoraj siostra powiedziała, że codziennie myśli o tym, że nie ma pojęcia jak ja wtedy dałam radę, że Ona sobie nie wyobraża, że mnie podziwia i w końcu zaczyna wszystko rozumieć. No i jak tu Ją gnębić po takim wyznaniu? Stał się noworoczny cud:)
Gości było mało, w sumie sześć osób, dwie nie przyszły. Imprezka wyrzutków, samotnych w tą noc, bo drugich połówek albo brak, albo w pracy. Jakoś się nie kleiło, takie "pitu pitu" przy sałatce, kanapkach i drinkach. Jak zwykle za dużo gadania o dzieciach, porodach, ząbkowaniu. Serio, pojąć nie mogę jak to się dzieje, że wszystkie pogaduchy zawsze się tak kończą! A po północy spotkała nas kara. Wszystkich rozbolały głowy, prawie nikt się nie odzywał. Teoria Kasi głosi, że to dlatego że piliśmy za wolno i kac nas dopadł w trakcie picia. Pomysł dobry jak każdy inny, ale gdybym wiedziała, że kulturalne zachowanie zostanie ukarane chlałabym jak gimnazjalista i przynajmniej byłoby wiadomo czemu cierpię! Po 73 próbach udało się dodzwonić po taksówkę, pobudziliśmy tych co przysnęli na kanapie i już po czwartej byliśmy w łóżku.
Dziewczynki wróciły dopiero o 16, ale to i tak w niczym nie pomogło, nadal chciałam umrzeć. Zdychaliśmy na kanapie, pijąc na zmianę wodę, herbatę i Alka-prim. Oglądaliśmy filmy co chwilę powtarzając "ciszej dzieci, boli nas głowa". W końcu Mariusz stwierdził, że pora na lekarstwo, albo nas dobije, albo wyleczy. Walnęliśmy po piwku i tylko dzięki temu córki zostały wykąpane, nakarmione i położone spać. Bez kolejnej kary się nie obeszło. Zołzy budziły się co chwilę do drugiej rano, a to pić, a to zgubiłam smoczka, chcę się przytulić, chyba idą mi zęby.
Dobra, dobra, pojęłam lekcję.
Za rok idę do kina!
Dowód na to, że kobiety odpowiedzialnie podchodzą do karmienia piersią:)
Mama trzymiesięcznej Hani już na schodach otworzyła pierwsze piwko ciesząc się, że ma w lodówce zapasy mleka na kilka dni, więc jej wolno. Później, jak goście zgłodnieli poszłam do kuchni odgrzać pierogi i barszcz. Wchodzi Kasia, otwiera kolejne piwo, bierze spory łyk, beka i mówi:
- Ty, nie wal tyle cebuli do pierogów, przecież ja karmię piersią!
;)
poniedziałek, 30 grudnia 2013
Coś z kota.
Miałam kiedyś kota. Kot miał natręctwo. Nie uznawał zamkniętych drzwi, szaf, szafek, ani szuflad. Zapamiętale otwierał je wszystkie i wyrzucał zawartość na środek pokoju. Widać było, że efekt przynosił mu ulgę. Niczego nie chować, nie ukrywać, nie zamiatać pod dywan.
Miał to po mnie. Nie wiem kiedy, ani dlaczego o tym zapomniałam. Przyszło poczucie, że nie wypada tak otwarcie, o wszystkim. Jesteś dorosła, trzymaj fason, udawaj, zachowuj się!
Już nie mogę, przelewa się, mam dosyć.
Blog miał być miejscem gdzie mogę tak szczerze, o tym co uwiera, nie daje spać, straszy. Okazało się, że Ci co czytają wolą na wesoło, nie godzą się na ponure myśli. Próbowałam udawać, że zawsze super, że fajnie, sielankowo.
Dłużej nie wytrzymam! To mój blog, mój pamiętnik. Jak jest wesoło napiszę, jak nie, też chcę mieć prawo.
Czytałam, że blogi "o niczym" nie mają racji bytu. Musi być na temat, konsekwentnie, opiniotwórczo. W dupie to mam. Nie chcę nikomu mówić co ma myśleć, a na temat i konsekwentnie jest. Konsekwentnie na mój temat. Że samolubnie i nieobiektywnie tak tylko o sobie? I co z tego? Nie ma nic bardziej subiektywnego niż własne życie. Obiektywnie raz jest wesoło, a raz nie. Obiektywnie są tacy co mają gorzej i są tacy, co mają lepiej. Obiektywnie są mądrzejsi i głupsi ode mnie. Obiektywnie, wielu ludzi ma do powiedzenia więcej niż ja, są i tacy co nie mają, ale guzik ich to obchodzi. Podobno, blog żeby przetrwać musi być "na temat", najlepiej o gotowaniu, modzie, marketingu lub socjologii. Nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie, wyuczony zawód mam tak nudny, że dyplom mogłabym sobie do poduszki czytać, a jak nie zasnę, to kursem księgowości poprawić. Jak czasem napiszę, że myślę "to i to", to nie po to, żeby innym własne myśli narzucać, a jedynie, żeby pokazać że zdarza mi się myśleć o czymś więcej niż obiad i kupa w pieluszce. I nie po to, żeby ktoś mnie słuchał, bo z całego serca wierzę, że opinia jest jak dupa - każdy ma swoją. Z resztą i tak nie piszę za dużo o tym co myślę "na temat...". To też mam zamiar zmienić.
Rozważałam pisanie drugiego bloga, ale zwyczajnie mi się nie chce. Będzie tak, że nie wiadomo jak będzie. Ja też nie wiem, czy mnie nerw na coś weźmie, Gaba powie coś śmiesznego, czy chwilowo pogrążę się w czeluściach ponurych myśli. Jak ktoś oczekuje jedynie komedii, a wiem że tacy są, niech poszuka czegoś na YouTube.
Przyznaję, że jak każdy...chciałam napisać "bloger", ale lepiej będzie - "piszący bloga", lubię widzieć że licznik odwiedzin bije ( np. jak Klarka udostępnia;)) i to nie jest tak, że mi nie zależy na czytelnikach, ale proszę nie mówcie mi, że teksty typu Na kozetce was dołują i wcale do mnie nie pasują. Pasują, tak samo jak te, które Was rozśmieszyły. Tak to już jest, że jest różnie.
Jak zwykle, straciłam wątek i myśl przewodnią. W skrócie, chodzi o to, że skoro sama nie wiem jaka jestem, to i tu, w moim pamiętniku będzie różnie. Czasem na zmianę, czasem jednocześnie. Na smutno i wesoło. Z przekleństwami i nostalgicznie. Na temat i od czapy.
Tak właśnie będzie w 2014 na blogu.
A w życiu prywatnym muszę, chcę, powinnam:
- zająć się swoim zdrowiem, zrobić kilka badań, odwiedzić kilku lekarzy. Przy okazji kontaktów z naszą służbą zdrowia na pewno będzie o czym pisać:)
- pozbyć się Igi. Spokojnie, nie tak definitywnie. Żłobek jej się przyda. Dobra, kogo chcę oszukać? Mi się przyda jej żłobek!
- pójść do pracy. Jak to łatwo powiedzieć....
- i po raz kolejny - dieta, zdrowy tryb życia, rzucanie nałogów i takie tam. Powiem Wam, że nic tak nie mobilizuje do odchudzania jak zaproszenie na ślub w charakterze świadka:)
A właściwie, niech sobie to moje życie płynie jak dotąd. Będę planować, postanawiać i weryfikować na bieżąco.
Jest OK, jest fajnie. I niech tak zostanie!
niedziela, 29 grudnia 2013
Blee...
"Blee...tak mi właśnie jest. Snuję się z kąta w kąt. Od okna do okna. Z kuchni na kanapę. Za sukces uważam przebranie się z piżamy. Coś bym przeczytała, ale mi się nie chce, coś obejrzała - na nic nie mam ochoty. Nawet na pisanie tego, co właśnie piszę.
Tak mam jak coś się kończy. Teraz to Święta. Nie żebym aż tak Je lubiła, po prostu nie lubię jak się kończy. Nawet jak trwa nie lubię. Wolę na coś czekać, planować, przygotowywać. Wakacje, imprezy, nowe mieszkanie. Mogę sobie wyobrażać, oczekiwać, mieć nadzieję, a nawet pewność, że będzie....wyjątkowo, niespodziewanie, inaczej, lepiej? Sama nie wiem. To się chyba nadzieja nazywa. Nadzieja, że coś się w końcu zmieni. Bo przecież, w końcu musi się zmienić, więc czemu nie tym razem?
Miałam noworoczne postanowienie, że nie będę narzekać, będę doceniać, że szklanka jest do połowy pełna. Dzisiaj nic z tego. I wolno mi, mam jeszcze trzy dni. Trzy dni naiwnej nadziei, że zmiana trójki na czwórkę sprawi, że w końcu, że może, że tym razem. Że ktoś. Że coś. Że ja. Wezmę się w garść, pogodzę ze sobą i z tym, że jest jak jest. Może uwierzę, że nie jest tak źle, że trawa u sąsiadów wcale nie jest lepsza. Że nie muszę się z nikim porównywać. Że mogę sobie wybaczyć. Że ja też mam prawo. Że to jeszcze nic nie znaczy."
Napisałam to rano. Potem kasowałam, poprawiałam, dopisywałam. Zdążyłam przeżyć cały dzień, pobawić się z dziećmi, zrobić obiad, zaplanować Sylwestra, a nawet dojść do wniosku, że potrzebna mi terapia. Z braku dostępu do psychologa podleczyłam się, jak umiałam - drinkiem. A potem drugim. Działanie tymczasowe, ale pomogło. Przynajmniej do jutra. A jutro? No właśnie nie wiem jak będzie jutro. Nigdy nie wiem. Czy będzie euforia i radość dzika z pomytych okien, czy leżenie w wannie z żyletką w dłoni ( metafora taka - nie mam wanny, ani żyletek)? Czy się rozpłaczę na widok szczeniaczka, czy zjebię właściciela, że jego kupę na trawniku zostawił. Najbardziej mi chyba doskwiera to, że nie potrafię być na dłużej taka sama.
Teraz, po drinku numer trzy, nic mądrego mi już do głowy nie przyjdzie. Wiem tylko, że muszę coś zmienić. Jeszcze nie wiem co, ani jak. Wymyślę i dam znać.
Mój blog to odczuje, ale o tym następnym razem.
piątek, 27 grudnia 2013
Uważaj o co prosisz.
Przed Świętami wypowiedziałam życzenie, żeby było wyjątkowo, inaczej niż zwykle, żeby nie kojarzyło się tylko z wielkim żarciem. No i się spełniło! Cała nasza czwórka dostała jelitówkę....Cudownie! Kilka dni o chlebie i gorzkiej herbacie. A co jest gorsze od sraczki i rzygania? Jak dzieci dochodzą do siebie szybciej niż rodzice. I jak im się święta pochrzanią i np. chcą się bawić w śmigus-dyngus w kabinie prysznicowej, albo w ujeżdżanie dzikich koni, za nic mając to, że rodzice umierają przy każdym gwałtownym ruchu.
Mikołaj dał dupy i nie przyniósł dwóch prezentów dla Gaby i Igi. Przez cholerną pocztę polską dziewczynki znalazły pod choinką list, pełen kitu i przeprosin za ten niewybaczalny błąd. Podobno Elfy się rozchorowały i nie zdążyły zrobić wszystkich maskotek. Według słów Mikołaja, jak tylko wyzdrowieją zrobią zaległe zabawki i wyślą je w pierwszej kolejności właśnie do nich. Byłam pewna, że będzie płacz i rozczarowanie, ale po raz kolejny moja słodka i dobra Gabrysia zaskoczyła nas wszystkich. Uznała, że Elfy z pewnością zachorowały na "zabawkową grypę" i trzeba im wysłać kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia i z dopiskiem, że się nie gniewa, bo przecież trzy dni leżała w szpitalu, więc wie jak to jest być chorym. Tak sobie myślę, że muszę zacząć odkładać pieniądze na terapię dla niej. Będą potrzebne gdy się dowie, że Mikołaj to ściema. Wczoraj np. odkryła, że tata nie umie czarować i że przedmioty nie znikają, a jedynie chowają się w rękawie. Wyciągając zapłakane dziecko zza kanapy usłyszałam, że jest wkurzona, bo myślała że tata jest wyjątkowy, a On tylko oszukiwał! Jej dziecięcy świat na chwilę legł w gruzach. Na szczęście, gość szwagra, odwrócił uwagę od katastrofy z brakiem prezentów i taty nie-czarodzieja. Gabi upatrzyła sobie w nim ofiarę, która nie ma pojęcia o kucykach i uważając to za niewybaczalny błąd zrobiła mu wykład o znaczkach i talentach każdego z bohaterów My Little Pony. Niby nic takiego, ale Roger na co dzień para się growlingiem, czy innym piekielnym rykiem. Jego mina przy słuchaniu o słodkich kucykach - bezcenna:)
Generalnie było miło i wesoło. Na narzekania babci, że to kolejne Święta bez śniegu Gabrysia oponowała, że ostatnio, po zjedzeniu święconych jajek lepiliśmy ze śniegu zająca, więc o co nam chodzi? Prababcia, nie mogła odróżnić makowca od sernika, ale upierała się że okulary nie są jej potrzebne, bo dopiero do osiemdziesiątki dobija i nie będzie się postarzać. Igę cieszyło wszystko, mnie dostęp do toalety.
Tak, to były miłe Święta.
Subskrybuj:
Posty (Atom)